Ten klub, to było dla mnie wszystko!
Rozmowa z Jerzym Szostokiem, długoletnim piłkarzem, prezesem, wiceprezesem, trenerem i zaopatrzeniowcem KS Zamkowiec Toszek, z okazji 100-lecia sportu w Toszku
Kiedy zaczął Pan interesować się toszecką piłką nożną?
Kartę zawodnika miałem od roku 1956 - miałem 14 lat i grałem wtedy regularnie w juniorach. Wcześniej też grałem w drużynie, która nie była zgłoszona oficjalnie do rozgrywek, a którą prowadził Hubert Klugius, pierwszy trener piłkarskiej młodzieży w Toszku, jakiego pamiętam. Zaangażowanie w klubie sportowym było jedną z największych atrakcji, których wtedy z resztą nie było u nas za dużo.
Proszę powspominać najstarszych zawodników i działaczy, których Pan poznał.
W tym czasie w pierwszym zespole grali moi bracia: Józek na bramce i Janek - w ataku. Trenerem był wtedy pan Urszulka (imienia nie pamiętam) z Rudy Śląskiej. To był dobry szkoleniowiec! Prezesem klubu był wtedy Jan Posacki, zawodowo związany z przetwórstwem mięsnym, co nie było bez znaczenia także dla motywowania zawodników z pierwszego zespołu (umiał zorganizować mięsne deputaty dla zawodników, co w tamtych czasach było bardzo ważne).
Mówi się o 100-leciu Zamkowca w roku 2017. Skąd ta data ?
To jest ustalenie, które wynika z moich rozmów ze starszymi działaczami Zamkowca. Najwięcej na ten temat opowiedział mi nieżyjący już pan Gałązka (imienia nie pamiętam). On przeprowadził się do Toszka chyba z Bytomia, i pamiętał, że mówiło się, że być może nawet wcześniej niż w 1917 mecze w Toszku były rozgrywane. Potwierdził to też trener Hubert Klugius, ale zdaję sobie sprawę, że 100-procentowej gwarancji na 100-lecie Zamkowca nie ma.
W jakich latach Pan sam grał i prezesował klubowi?
Grałem w latach 1956 - 1972 z przerwą na czas pobytu w wojsku, ale tam też grałem. Po 1972 zmieniłem sposób zaangażowania w klubie - byłem w różnych okresach czasu prezesem, wiceprezesem, trenerem lub zaopatrzeniowcem. Prezesem byłem od stycznia 1978 przez dwie pięcioletnie kadencje. W czasie mojej prezesury trenerem był Herbert Nowara, znakomity taktyk i dobry człowiek, który prowadził nas przez pięć sezonów, wtedy m.in. jeździło się na obozy i zgrupowania treningowe. Z czasów, kiedy wspierałem mój klub jako zaopatrzeniowiec, pamiętam taki dzień, kiedy pojechaliśmy „Nyską” do Wałbrzycha po buty piłkarskie. Tam się nas pytali, w jakiej gramy lidze. A były to czasy, kiedy graliśmy w „B” klasie, ale awansowaliśmy do „A” klasy, a po krótkim czasie do ligi okręgowej - to był najwyższy poziom rozgrywkowy, jaki osiągnęliśmy. A warto podkreślić, że były to czasy, kiedy funkcjonowała jeszcze „C” klasa. Pamiętam z tego okresu, że w przypadku otrzymania przez zawodnika żółtej kartki, trzeba było jechać (i to też należało do moich obowiązków) do Katowic na ul. Francuską składać wyjaśnienia w siedzibie komisji dyscyplinarnej okręgu. Za żółte kartki klub płacił karę, a za czwartą lub piątą z rzędu - zawodnik był dyskwalifikowanym z dwóch meczów.
A sojusznicy klubu: ludzie, instytucje, organizacje, sponsorzy…? Na przestrzeni lat z pewnością było ich wielu…
Takich sojuszników było bardzo wielu. Zawsze coś dołożył Karol Dworaczek, podobnie Helmut Steinhoff, który prowadził lokal w Dąbrówce - on potrafił zorganizować na swój koszt np. uroczystość z okazji zakończenia sezonu. Hubert Gryska (kiedyś świetny zawodnik - stoper) się dokładał, tak samo Edward Stala. Pomagało też miasto, czy to poprzez dotacje (na pokrycie kosztów wyjazdów czy na opłaty za sędziowanie), czy inaczej - kiedy np. jechaliśmy do wspomnianego Wałbrzycha po buty, tamta „Nyska” była własnością Zakładu Gospodarki Komunalnej. To były czasy, kiedy naczelnikiem był pan Janusz Sokoła. Chciałbym też podkreślić, że rozpoczęcie budowy budynku przy boisku (1996), to zasługa ówczesnego burmistrza pana Jacka Zarzyckiego. Bardzo się angażowałem w to przedsięwzięcie, bywało i tak, że siedziałem na boisku od 8:00 do 20:00. Ten klub to było dla mnie wszystko!
Mówiąc „Zamkowiec” myślimy dziś wyłącznie o drużynie piłkarskiej, ale kiedyś były także inne sekcje.
To prawda, były też sekcje piłki ręcznej, w której sam grałem, była sekcja tenisa stołowego (oni grali w III lidze), a prezesem tej sekcji był dr Krawczyk ze szpitala, który sam też grał. Grali tam m.in. Józef Sztyrc, leworęczny, bardzo dobry zawodnik, a także Tadeusz Bania, który przez jakiś czas był też bramkarzem Zamkowca, był tam też Jan Jędrysik. Byli też siatkarze i siatkarki - panie grały w II lidze. Te sekcje trenowały w sali „Jarosz”, która mieściła się tam, gdzie dziś funkcjonuje przychodnia „Remedium”, a także w Szkole Podstawowej nr 2. Tam też trenowali czasem piłkarze, a warunki mieli dobre, bo były tam m.in. prysznice. Te pozapiłkarskie sekcje Zamkowca zawiesiły działalność na początku lat 70.
Czy do Zamkowca należały też korty tenisowe - te w parku pod zamkiem?
Tego nie pamiętam, ale raczej nie. Wiem tylko że ich budowniczym był pan Kustra, który był kierownikiem naszego browaru. To on rozpoczął i zakończył budowę kortów. Później przez długie lata pilnował tego miejsca pan Paweł Zdrzałek.
Czy i jak zmienia się frekwencja kibiców na meczach na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci?
Kiedyś niedawno poszedłem przypadkowo na mecz Zamkowca, to zliczając wszystkich kibiców, wyszło mi, że jest ich 32. Kiedy myśmy rozgrywali mecz z Górnikiem Zabrze, kibiców było 1500. Trochę inaczej wyglądał wtedy teren wokół boiska - wtedy mogło się tam tylu kibiców pomieścić.
Jak to możliwe, że do Toszka przyjechał ten wielki Górnik Zabrze, żeby rozegrać mecz z naszą drużyną z okręgówki czy „A” klasy?
Takie wydarzenie można było zorganizować. Górnik przyjechał wtedy po prostu na nasze zaproszenie, po meczu był oczywiście poczęstunek. Na podobnych zasadach zorganizowano również mecz z Ruchem Chorzów. Mówię o czasach, kiedy grałem, jako zawodnik.
Co dziś robią znani Panu byli zawodnicy Zamkowca - czy przynajmniej niektórzy zrobili, jak to się mówi, „karierę” sportową?
Przykładem takiej kariery jest Krystian Morski. Po wyjeździe na zachód, grał w Duisburgu - klub był wtedy w niemieckiej II lidze. Przez jakiś czas miałem z nim kontakt. Dziś mam kontakt tylko z jego bratem, Wernerem, który był u nas królem strzelców. Innym przykładem jest Edward Krygiel, który poszedł od nas do Unii Racibórz, stamtąd poszedł do Promienia Żary, a na końcu grał w Stilonie Gorzów - to wszystko kluby drugoligowe. Świetnym naszym zawodnikiem był także Kazimierz Lisiewicz, który grał w Stilonie Gorzów przez kilka sezonów.
Sportowe i organizacyjne sukcesy Zamkowca na przestrzeni lat - co zapamiętał Pan najlepiej?
Przychodzi mi na myśl najlepszy mecz, jaki Zamkowiec rozegrał - był to mecz z rezerwą Górnika Zabrze, która nawiasem mówiąc była naszpikowana zawodnikami z pierwszej drużyny Olszówką, Kapcińskim, Kowolikiem. Pamiętam, jak dzisiaj tamten wynik 3:1 dla Zamkowca. To mógł być rok 1966 lub 1967, wtedy też było mnóstwo kibiców. To były czasy, kiedy, jak to mówiliśmy, „groził nam” awans do III ligi regionalnej (nie było wtedy okręgówki). Prezes Józef Krawiec mówił nam, „Chłopy, co my zrobimy, jak awansujemy? Kto nas będzie woził tak daleko na mecze?” Miał na myśli wyjazdy do m.in. Bielska, Raciborza
Kiedyś Zamkowiec ocierał się o wysokie klasy rozgrywkowe, które dziś wydają się poza zasięgiem.
Było to wtedy możliwe, bo nie było rozpowszechnionych rozrywek, takich jak internet, telewizja - młodzież garnęła się do sportu bardziej masowo. Na treningi juniorów przychodziło 30 - 40 zawodników, z których trzeba było wybrać 11 - dla trenera było to z jednej strony urwanie głowy, ale z drugiej - sama przyjemność. Z tej juniorskiej drużyny ponad 80% zawodników przechodziło później do pierwszego składu grającego w „A” klasie.
Podobno zgromadził Pan najbogatsze w Toszku archiwum Zamkowca, co ono zawiera?
Zbierałem materiały przez długie lata. Jako zawodnik starałem się mieć jakąś pamiątkę po każdym meczu, a później, kiedy już byłem trenerem, robiłem zapiski z każdego meczu: składy, strzelcy - i trochę się tego uzbierało.
Dziękujemy za rozmowę!