Przejdź do treści strony
Wersja dostępna cyfrowo WCAG
27 °C
Jolanty, Lotara, Wita
niedziela, 15 czerwca 2025
Flaga Unii Europejskiej
  • ePUAP
  • BIP
Aplikacja mobilna Aplikacja mobilna
Samorząd
i mieszkańcy

Aleksandra Dielehner - Wspomnienie o moim Tacie.

Tata urodził się w Gliwicach, w roku 1942. Jego rodzice mówili po niemiecku – niemiecki był pierwszym językiem, którego tata uczył się w domu. Polski też opanował – miał trzy latka, kiedy skończyła się wojna. Kiedy później zaczął chodzić do szkoły, nie miał problemów z j. polskim. Ojciec mojego taty pracował w hucie 1-Maja w Gliwicach niedaleko dworca PKP, a babcia zajmowała się domem. Zgodnie z obyczajami z czasów niemieckich – był duży nacisk, aby wyuczyć się zawodu i pracować. Oboje rodzice mojego ojca mieli więc wykształcenie podstawowe. O dziadku wiem tyle, że w czasie wojny był sanitariuszem. W Gliwicach ojciec z rodzicami mieszkali przy ul. Tarnogórskiej, niedaleko radiostacji. Tata ukończył ogólniak, który znajdował się najbliższej jego miejsca zamieszkania - było to dzisiejsze III LO, które mieściło się wówczas przy ul. Gierymskiego. Z opowieści taty pamiętam, że kiedy był nastolatkiem, złożył sobie rower. To były czasy, kiedy rzadko kupowało się rower. Łatwiej było zdobyć poszczególne części i złożyć je w całość, o ile umiało się je złożyć. Mój tata umiał. Należał do harcerstwa. Jeżdżąc na obozy, uczył się gotować. Jako nastolatek jeździł też na rajdy rowerowe z grupą przyjaciół, o ile dobrze pamiętam, była to grupa, którą prowadził ksiądz.

W 1960, kiedy zdał maturę, od razu poszedł na medycynę do Katowic. Na uczelnię dojeżdżał z domu – mieszkał cały czas w Gliwicach. Po studiach pracował przez jakiś czas w przychodni w Sośnicowicach i w szpitalu w Pyskowicach. Do Toszka przeprowadził się w roku 1968, kiedy dostał w Toszku mieszkanie – to w którym cały czas mieszkamy – to był główny powód tamtej przeprowadzki. Mieszkając w Toszku, dojeżdżał jeszcze do pracy w Pyskowicach. W szpitalu w Toszku zaczął pracować w roku 1976. Plusem było to, że nie musiał do pracy dojeżdżać i miał więcej czasu dla rodziny, a dwa – trochę lepiej tutaj zarabiał. Moi rodzice poznali się na studiach, obydwoje zrobili taką samą specjalizację - choroby wewnętrzne. Tata miał drugi stopień specjalizacji, a mama pierwszy. Ślub wzięli w 1970 r. Mama przez prawie całe życie pracowała w Strzelcach Opolskich, najpierw w tamtejszym szpitalu, a później w przychodni. Tata dużo pomagał mamie w domu, opiekował się nami. Tata pracował w zwykłych godzinach pracy od poniedziałku do piątku, ale do tego dochodziły dyżury, np. sobotnio – niedzielne. Bardzo ich nie lubiłam, bo wtedy taty nie było w domu. Wychodził do pracy w sobotę rano, a wracał w poniedziałek popołudniu.

Po jakimś czasie tata został ordynatorem oddziału wewnętrznego. Mógł nim zostać znacznie wcześniej, ale o obsadzie tego typu stanowisk decydowała partia, do której tata nigdy nie należał. Przez jakiś czas miał więc zablokowaną możliwość awansu. Oprócz pracy na stanowisku ordynatora oddziału wewnętrznego, tata był także dyrektorem szpitala w latach 1991 – 1993. Krótko po zakończeniu dyrektorowania założył własny gabinet lekarski w Toszku. Jedną z motywacji była obawa o utratę pracy w szpitalu. Ostatecznie w szpitalu przestał pracować w roku 1997, ale dzięki temu że kilka lat wcześniej założył gabinet, mógł zapewnić nam źródło utrzymania. Pamiętam, że kiedy tata był dyrektorem, dużo się denerwował. Dużo zdrowia kosztowała go ta funkcja. Kiedy przychodził do domu na obiad, bywał podenerwowany. Tata chyba nie chciał do końca być dyrektorem, czasem mówił, że się nie nadaje na dyrektora. Chyba wolał pracować jako lekarz. Dyrektorem został trochę z jakiejś konieczności i chyba nie czuł się dobrze w tej roli. W latach 80 miał możliwość pracy gdzie indziej, w kraju i za granicą (w Niemczech). Nie zdecydował się jednak na zmianę – ze względu na nas, na rodzinę. Nie chciał zostawić żony samej z dwójką dzieci w wieku szkoły podstawowej. Wiem, że gdyby wyjechał wtedy do Niemiec, mógłby dobrze zarobić. Cieszę się jednak, że nie wyjechał, bo jego obecność w domu była bezcenna, a tak naprawdę w domu nigdy nie brakowało pieniędzy na rzeczy naprawdę potrzebne. Z kolei gdybym mogła pozwolić sobie na wszystkie zachcianki, to byłoby to niedobre wychowawczo. Tata, jako lekarz, nie przyjmował „podziękowań” w kopertach. Przez to musiał trochę więcej pracować. Pracował zawodowo w szpitalu, a po godzinach musiał np. malować mieszkanie, reperować samochód, naprawiać instalację elektryczną. Był bardzo zapracowany. W roku 2001 doznał pierwszego zawału, w 2005 – drugiego. Po tym drugim zawale przeszedł zabieg wszczepienia bypassów, po którym czuł się zdecydowanie lepiej. Wrócił do aktywniejszego trybu życia, chodził na dziesięciokilometrowe spacery. Kondycja znacznie mu się poprawiła.

Tata spędzał z nami – dziećmi dużo czasu. Po szkole zabierał nas do ogródka koło Lindy. Gdy padał deszcz to chodził z nami majsterkować do piwnicy. Bardzo dbał o nasze wykształcenie i o to, żebyśmy nabyli potrzebnych w życiu umiejętności. Nauczył mnie między innymi prowadzić samochód i obsługiwać komputer.

W latach 80 właściwie każdego roku wyjeżdżaliśmy na dwutygodniowe wczasy. Nie były to wyjazdy zagraniczne, ale nasz kraj zwiedziliśmy całą rodziną dość dobrze. Byliśmy nad morzem, w Zakopanem, na Mazurach i wielu innych miejscach.

Ciekawostką mogą być różne umiejętności mojego taty. Kiedy mieliśmy pierwsze samochody, czyli Syrenkę, a później Zaporożca, wszystkie naprawy tata wykonywał przy tych autach samodzielnie. Z późniejszym autem (VW) jeździł już do warsztatu. Myślę że ta jego samodzielność brała się m. in. stąd, że pensja taty nie pozwalała na to, żeby wszystkie naprawy wykonywać w warsztacie. Poza tym w tamtych czasach warsztaty samochodowe oferowały różną jakość prac, nie zawsze najlepszą. W tajniki mechaniki samochodowej wprowadził go pan Szpak (ojciec pana Mirosława Szpaka), który był nauczycielem w szkole zawodowej. Miał on garaż obok naszego, dużo rzeczy tacie pokazywał. Miał on też książkę o Zaporożcu – ta pomoc książkowa bardzo ułatwiała dotarcie do wiedzy o funkcjonowaniu samochodu. Tata potrafił się sam dokształcić – był uzdolniony w wielu dziedzinach i chciało mu się uczyć. Tata cenił każdą uczciwą pracę. Nie uważał, że praca umysłowa, wymagająca wykształcenia, jest „lepsza” od prostej pracy fizycznej.

Od stycznia 2004 tata był na emeryturze. Zastanawialiśmy się, co będzie robił, ale dość dobrze umiał sobie zorganizować czas. Zaangażował się np. w prowadzenie księgowości naszej wspólnoty mieszkaniowej. Te wszystkie rachunki prowadziła pani Śliwiok, a tata jej zaczął pomagać. Do prowadzenia rachunków zaczął używać arkusza kalkulacyjnego. Wszystkie formuły obliczeniowe stworzył sam. W dużej mierze tata przejął obowiązki zarządcy naszej wspólnoty. Załatwiał przeglądy (gazowe, kominiarskie), załatwiał firmy, które wykonywały remonty. Myślę że to dzięki zaangażowaniu taty na emeryturze opłaty w naszej wspólnocie były i są niewielkie, a jednocześnie udawało się robić wiele remontów. Teraz, kiedy taty już nie ma, nasza wspólnota ma problem – musimy wybrać nowy zarząd i musimy zatrudnić księgową. Kiedyś tata zrobił też wujkowi stronę internetową. Wujek w Wadowicach ma warsztat stolarski, tata przygotował i wykonał właśnie dla tego warsztatu stronę internetową. Na wielu rzeczach się znał, naprawdę wiele potrafił sam zrobić. Wykonał różne domowe usprawnienia związane z instalacją centralnego ogrzewania. Zajmował się też fotografią – miał w piwnicy ciemnię. Fotografował głównie rodzinę. Potrafił ugotować obiad, zrobić pranie, zakupy, sprzątanie - w ten sposób bardzo pomagał mamie. Umiał naprawić telewizor czy radio – chodzi o modele starego typu.

Pamiętam, kiedy po raz pierwszy organizowano wybór Człowieka Roku Ziemi Toszeckiej. Przyszli do nas panowie Michał Matheja i Krzysztof Czech i zapytali taty, czy się zgadza, czy przyjmie ten wybór. Zgodził się, choć zastanawiał się nad tą decyzją. Później, jako laureat tytułu „Człowiek Roku Ziemi Toszeckiej”, uczestniczył w kapitule, która w następnych latach wybierała kolejnych laureatów.

Ostatnie tygodnie wyglądały w ten sposób, że kiedy wróciłam z dwutygodniowego wyjazdu w góry (byłam u cioci), tata był już ciężko chory, leżał. W ostatnim tygodniu września już praktycznie nie wychodził z łóżka. Później, 1 października, został zabrany do szpitala i tam mu się jeszcze poprawiło, zaczął znów chodzić. W dniu 17 października został wypisany do domu. Przez jakiś czas było lepiej, ale później znowu mu się pogorszyło. 13 listopada znowu trafił do szpitala i tam 19 listopada zmarł.

Wspomnienia Aleksandry Dielehner notował Piotr Kunce


Urząd Miejski w Toszku
ul. Bolesława Chrobrego 2
44-180 Toszek
tel.: +48322378000
e-mail:
Przewiń do góryPrzewiń do góry