Przejdź do treści strony
Wersja dostępna cyfrowo WCAG
18 °C
Albina, Lolity, Ronalda
niedziela, 15 września 2024
Flaga Unii Europejskiej
  • ePUAP
  • BIP
Aplikacja mobilna Aplikacja mobilna
Samorząd
i mieszkańcy

Siedem dni na morzu

Rozpoczął się Rejs, na który przez rok czekałem. Do tej pory trudno mi uwierzyć, że mieszkam na Darze Młodzieży i że już od tygodnia pływamy po wodach Morza Karaibskiego. Kiedy wpłynęliśmy na jego wody, przeżyłem niezwykłą chwilę, gdy statek zaczął wznosić się i opadać na falach, przecinając je swoim dziobem i tworząc przepiękną fontannę rodem z „Titanica”. Tylko delfinów brakowało, żeby odtworzyć tę scenę! Czułem wtedy, że jestem niesamowitym szczęściarzem, będąc w takim miejscu i widząc tak piękne zjawisko na żywo.

Niestety po kilku godzinach bujania moje myśli przeskoczyły na przeciwny biegun i zacząłem myśleć, że szczęściarzami są wszyscy, których dom stoi nieruchomo, zamiast wznosić się i opadać piętnaście razy na minutę. Zaczęło mi robić się niedobrze, ale jakoś dotrwałem do końca dnia i spokojnie przespałem pierwszą noc na morzu. Ostatecznie trzeba było jeszcze kilku dni, żeby mój organizm przyzwyczaił się do nieustannego bujania i żebym mógł bez krzywienia się patrzeć na jedzenie.

Najgorszy jednak był stan apatii, który był kolejnym objawem choroby morskiej, a w którym musiałem pracować w trzydziestu stopniach ciepła, czując jednocześnie, że muszę się czegoś napić, ale nie mając siły, żeby pójść po wodę. Zresztą, wody w pierwszych dniach na statku brakowało, a herbaty nie dało się pić, bo zepsuła się odsalarka i herbata smakowała, jakby ktoś do każdego kubka dorzucił po dwie łyżeczki soli. Moje myśli wypełniły się wtedy marzeniami o domu i o czymś chłodnym do picia, co w domu na pewno bym dostał.

Cierpienie skończyło się dosyć prędko. Zauważyłem, że jedzenie owoców przynosi ulgę, więc zacząłem jeść na potęgę grejpfruty i winogrona i jakoś dotrwałem do naszego pierwszego portu – Kartageny w Kolumbii. Nie spodziewałem się, że to miejsce tak bardzo mi się spodoba. Szczerze mówiąc, Kolumbia spodobała mi się bardziej niż Panama. Nie tylko dlatego, że ceny w sklepach były niższe, ale przede wszystkim dlatego, że wydawała się bardziej… cywilizowana. Przeskok w panamskie warunki dla Europejczyka to była niełatwa sprawa, dlatego miasto, które trochę bardziej przypominało chociażby Hiszpanię powitałem z wielką radością.

W nim też przeżyłem niezwykły dzień, chyba jeden z najpiękniejszych jak dotąd. Rano pojechaliśmy na wycieczkę do kolumbijskiej Akademii Marynarki Wojennej i tam po krótkim zwiedzaniu zjedliśmy obiad ze studentami. Co się je na obiad w Kolumbii? To co w Panamie – ryż, mięso i pieczone banany. Po obiedzie nadszedł czas na zawody sportowe i trochę odpoczynku, po którym wybraliśmy się na zwiedzanie przepięknego starego miasta. Już wtedy byłem zachwycony tym dniem, ale najlepsze miało dopiero nadejść, kiedy zrobiło się ciemno, a ja z grupką przyjaciół spacerowałem po pięknych uliczkach kolumbijskiego miasta. Dookoła mnóstwo ludzi, przepiękne budynki, oświetlone ciepłym światłem, a my spacerujemy sobie beztrosko… Potem poszliśmy coś zjeść i wróciliśmy na statek taksówką, za którą każda grupa zapłaciła inną cenę w zależności od tego, kto ile utargował. Zatrzymaliśmy się przed portem w takim miejscu, żeby dobrze widzieć statek, na którym trwał artystyczny pokaz na linach. W powietrzu dźwięczała piękna instrumentalna muzyka, w oddali widać było światła kartageńskich wieżowców, a ja wpatrywałem się w wywijasy artystów i miałem ochotę powiedzieć: „chwilo trwaj”.

Następnego dnia wypłynęliśmy z Kartageny i ruszyliśmy w stronę Miami. Życie na statku wróciło do normalności, a ja zacząłem przyzwyczajać się do jego rytmu; przed siódmą pobudka, śniadanie i o ósmej podniesienie bandery, na którym wszyscy się zbieramy. Po kilku słowach komendanta wachta trzecia, do której należę, idzie do pracy i kończy o dwunastej. Potem osiem godzin wolnego i wieczorem znów cztery godziny pracy. To wolne w środku dnia to zbawienny czas, w którym codziennie mogę ćwiczyć, pisać i chodzić na msze, które rozpoczynają się na rufie statku zwykle chwilę przed zachodem słońca. Msza w świetle zachodzącego słońca i przy cichym szumie morza, gdy za ołtarz służy stolik, a homilii wysłuchujemy siedząc w kucki na pokładzie to niesamowity, spokojny czas każdego dnia.

Tak upływają nam dni. Z jednej strony chciałbym zatrzymać czas i nacieszyć się jak najbardziej pływaniem po odległym morzach, a z drugiej - coraz częściej myślę, że miło byłoby znów być w domu.


Urząd Miejski w Toszku
ul. Bolesława Chrobrego 2
44-180 Toszek
tel.: +48322378000
e-mail:
Przewiń do góryPrzewiń do góry